Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Łukasz Maślanka: O czynie niezbrojnym słów kilka

Łukasz Maślanka: O czynie niezbrojnym słów kilka

Obecne zmiany w Polsce popierane są głównie przez ludzi młodych, którzy – poza odizolowanymi grupkami złotej młodzieży warszawskiej i krakowskiej – nie zostali wychowani w kulcie cyklizmu i wegetarinizmu, toteż w naturalny sposób skłaniają się ku tradycjom walki zbrojnej, która w przypadku Polski miała na szczęście charakter defensywny – pisze w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: Tajne Państwo Łukasz Maślanka.

Polityka historyczna jest jednym z ważniejszych pól konfliktu w polskim sporze ideologicznym. Sam fakt jej konfliktowości wynika z faktu, że historia jest po prostu polityką w przeszłości. To naturalne, że dawne podziały odżywają we współczesności: ambitne projekty społeczne Obamy nawiązywały do New Dealu Roosevelta, lewicowe ugrupowania polityczne w Hiszpanii sympatyzują z przedwojennym epizodem republikańskim, zaś nowa brytyjska premier kreowana jest na na następczynię Margaret Thatcher. Toksyczność polskiej batalii w tej dziedzinie polega na tym, że jedna ze stron konfliktu wydaje się w ogóle rezygnować z oryginalności i przejmuje narracje przygotowane za granicą, w tym zwłaszcza za granicą zachodnią.  W związku z tym druga strona przejmuje rolę swoistego kustosza całej polskiej pamięci historycznej, co sprzyja bieżącej pozycji politycznej, ale szkodzi – jak to zwykle bywa w przypadku monopolu – jakości tej pamięci. Sięgając do historii najnowszej trzeba stwierdzić, że w cieniu (słusznej!) rehabilitacji zbrojnej walki niepodległościowej polskiego podziemia w czasie II wojny światowej i po niej ginie zarówno wysiłek cywilnej walki o polską kulturę, narodowe dziedzictwo i tożsamość, jak i heroicznej odbudowy kraju oraz zagospodarowania Ziem Odzyskanych pod batem NKWD i UB, w warunkach absurdalnego systemu gospodarczego.

W pierwszym okresie istnienia Państwa Izrael pamięć o Żydach wymordowanych przez niemiecki przemysł zagłady była przez władze w Jerozolimie świadomie spychana na margines. Przybywających do Izraela ocaleńców z Europy krzepcy kibucnicy nazywali „mydłem”. Niechętnie mówiono także o historii wielowiekowego współistnienia narodów europejskich z Żydami w Europie. Świadomość trudnego położenia geopolitycznego i konieczności ciągłej walki o byt sprawiała, że doceniano tylko epizody walki zbrojnej (np. Powstanie w Getcie Warszawskim, obronę Masady, walkę z Brytyjczykami i Arabami o niepodległość), wstydząc się jakby trochę tych wszystkich, którzy „pozwolili zaprowadzić się na śmierć”. Tendencja ta z czasem ulegała zmianie, i jak to zwykle bywa w przypadku neofickiej gorliwości, pamięć o Zagładzie nabrała charakteru swoistej religii, wykorzystywanej często jako narzędzie walki o bieżące interesy polityczne.

Polska polityka historyczna w wykonaniu obecnego obozu rządzącego zdaje się cierpieć na podobną nierównowagę. Co gorsza, nie jest ona prawdopodobnie efektem celowego działania. Wynika  częściowo z konieczności odkłamania historii po okresie komunistycznym, częściowo z coraz bardziej bezczelnego ataku, jaki na Polskę przypuszcza polityka historyczna Rosji i Niemiec przy pomocy niektórych środowisk lewicowych i – o zgrozo - żydowskich. Ważną rolę odgrywa też fakt, że obecne zmiany w Polsce popierane są głównie przez ludzi młodych, którzy – poza odizolowanymi grupkami złotej młodzieży warszawskiej i krakowskiej – nie zostali wychowani w kulcie cyklizmu i wegetarianizmu, toteż w naturalny sposób skłaniają się ku tradycjom walki zbrojnej, która w przypadku Polski miała na szczęście charakter defensywny.

A jednak bezmyślnym militaryzmem wybrukowana jest ścieżka do Zaleszczyk. Polska potrzebuje odważnej młodzieży, która w razie potrzeby będzie broniła kraju, ale nawet w epoce wojen masowych nie było tak, by cały naród strzelał. Każdy front potrzebuje zaplecza finansującego działania wojenne, produkującego żywność i broń, zabezpieczającego łączność z frontem. Nawet w najcięższych warunkach ktoś musi uczyć dzieci, pilnować porządku, prowadzić wojnę informacyjną, działalność kulturalną, leczyć rannych, zabezpieczać byt poszkodowanych. W warunkach okupacji niemieckiej z tych wszystkich zadań starało się wywiązywać polskie państwo podziemne. Opis jego działalności w obecnej narracji historycznej ogranicza się w zasadzie do czynu zbrojnego i ratowania Żydów. Zapomina się o wysiłku polskich pisarzy, artystów, intelektualistów, lekarzy, nauczycieli, aktorów, muzyków... To dobrze, że przypominamy, iż w Polsce groziła kara śmierci za pomaganie Żydom. Ale trochę już zapominamy, że taki sam los groził tym, którzy spotykali się w prywatnych domach po to, by prowadzić wykłady, rozmawiać o literaturze, czytać polskie wiersze, słuchać polskiej muzyki. Na tym też polegała straszna unikalność niemieckiej okupacji w Polsce.

Dobrą lekcją znaczenia oporu cywilnego jest lektura pierwszego tomu Dzienników Jarosława Iwaszkiewicza. Autor Brzeziny nie brał czynnego udziału w Kampanii Wrześniowej ani nie walczył zbrojnie w podziemiu. Czy to znaczy, że zachował się w sposób niegodny? Że jego działalność nie przyniosła Polsce podziemnej żadnego pożytku? Wręcz przeciwnie. Przez całą okupację dom w Stawisku był azylem dla ukrywających się Żydów, uciekinierów i wszelkiego rodzaju uchodźców. W przypadku Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów mowa jest o czymś więcej niż biernym heroizmie zważywszy na fakt, że przez prawie całą wojnę w ich domu zakwaterowani byli niemieccy oficerowie. Wojenne losy Iwaszkiewiczów to najlepsza odpowiedź na zarzuty tych wszystkich, którzy mają pretensje do Polaków, że uratowali zbyt małą liczbę Żydów: pomoc każdemu z nich wymagała zaangażowania całego sztabu ludzi bardzo różnego pochodzenia klasowego i społecznego. Z wierszu Miłosza Campo di Fiori – trochę wbrew intencjom autora, który oskarżał przede wszystkim siebie – świat zrozumiał to, że Polacy biernie obserwowali tragedię getta. Z Dzienników Iwaszkiewicza dowiedzieliby się, że tuż obok palącego się getta funkcjonował przytułek, w którym siostry zakonne ukrywały żydowskie dzieci. Być może także i one korzystały ze słynnej karuzeli. Czy to dowód na obojętność i normalność? Wojenne Stawisko było nie tylko kryjówką, ale też centrum polskiego życia kulturalnego, w którym działacze podziemia, tacy jak np. Karol Lipiński czy Jan Strzelecki z grupy Płomieni, odnajdywali namiastkę normalności i przedwojennej beztroski. Tu mogli poszerzać swoją wiedzę, dyskutować i myśleć o tym, jak powinna wyglądać powojenna Polska. Podobne świadectwa można odnaleźć w dziennikach Marii Dąbrowskiej, Zofii Nałkowskiej, Sabiny Sebyłowej, w korespondencji Miłosza z Andrzejewskim... Sytuację Iwaszkiewiczów wyróżnia fakt, że byli nie tylko częścią polskiej elity intelektualnej, lecz także właścicielami ziemskimi. Żadna walka o Polskę nie jest na dłuższą metę możliwa, jeżeli na zapleczu nie ma polskiej własności. Stąd wysiłki obydwu okupantów zmierzające do jej zagrabienia i zniszczenia.

Odnoszę przykre wrażenie, że pamięć o bohaterach walki cywilnej przeciwko niemieckiemu okupantowi była silniejsza w PRL-u niż obecnie. Docenienie tego aspektu czynu niepodległościowego jest konieczne nie tylko z przyczyn moralnych. W Polsce żyje bardzo poważny odsetek populacji, który nie potrafi odnaleźć się w dominującej obecnie wśród środowisk patriotycznych tendencji absolutyzowania czynu zbrojnego. Możemy tych ludzi spisać na straty, oddać w ręce „edukatorów” dysponujących ogromnymi środkami finansowymi po to, by udowadniać, że cała historia Polski to ciąg zbrodni, głupoty i małości, ale powinniśmy raczej pogodzić się z tym aspektem ludzkiej natury, który sprawia, że nie każdy jest w stanie, nawet w chwili próby dziejowej, chwycić za broń. Warto ukazać zamiast tego całą paletę innych, równie heroicznych i potrzebnych sposobów walki niepodległościowej. Konserwatysta słusznie uważa pacyfizm za błąd w rozumowaniu, za oddawanie walkowerem losów wspólnoty w ręce jej śmiertelnych wrogów, ale konserwatysta wie też, że istnieją bardzo konkretne granice inżynierii społecznej. Powinniśmy zatem wystrzegać się propagandy defetyzmu, ale równocześnie szanować i doceniać tych, którzy z wojskiem się nie identyfikują. W świecie niepostawionym na głowie oni zawsze będą w mniejszości, zaś ich zasoby mogą zostać wykorzystane w inny sposób.

Równie zaniedbaną kwestią wydaje się być zagadnienie odbudowy Polski i osadnictwa na Ziemiach Odzyskanych. W żadnym wypadku nie jest to krytyka przywracania pamięci o żołnierzach niezłomnych, o polskim czynie zbrojnym przeciwko sowieckiej okupacji w okresie powojennym. Cokolwiek by sądzić o jej militarnym i strategicznym sensie, była ona w każdym razie aktem słusznego protestu przeciwko niesprawiedliwości, jaka dotknęła kraj z woli wielkich mocarstw. Trzeba jednak pamiętać, że w zdecydowanej większości jednostki powojennego podziemia zbrojnego nie wysadzały w powietrze mostów, nie paliły plonów, nie atakowały szpitali. En bref, nie wyznawały zasady „im gorzej, tym lepiej”. Należy raz jeszcze głośno podkreślić: w Polsce musiało zostać przywrócone normalne życie, trzeba było odbudować Warszawę, otworzyć szkoły i uniwersytety, uruchomić koleje i pocztę a także – metodą faktów dokonanych – utrwalić polską obecność we Wrocławiu, Gliwicach, Szczecinie i Olsztynie... Zainicjowano trwający do dziś proces rewindykacji zrabowanych dzieł sztuki. Z tego zadania społeczeństwo polskie wywiązało się w sposób, z którego może być dumne, zważywszy na fakt, że władza, jaką mu narzucono (po likwidacji legalnej opozycji i poza odsuniętym już w 1948 roku od władzy Władysławem Gomułką i jego otoczeniem) robiła wszystko, by to utrudnić. Piszę to dlatego, że etos odbudowy Polski i zagospodarowania Ziem Odzyskanych może zostać – w wyniku przemilczeń i pasywności polskiej polityki historycznej – przez młode pokolenie całkowicie zapomniany. Od wielu lat niemieckie środki masowego przekazu i ich krajowi sojusznicy bardzo usilnie, w sposób finezyjny i niebezpośredni, pracują nad zachwianiem poczucia prawomocności polskiego życia na tych terytoriach. Propagandyści wielkich osiągnięć kultury niemieckiej (których nie zamierzam negować) zapominają, że przesiedleńcy trafili do miast zrównanych z ziemią w stopniu nierzadko równym z Warszawą. To życie, które dziś się tam toczy w murach historycznych miast, w odbudowanych wsiach, w zamkach Dolnego Śląska, w sudeckich schroniskach górskich, w porcie szczecińskim jest życiem polskim, zaś wierność, z jaką ślady kulturowego dziedzictwa są – w miarę naszych możliwości finansowych – zachowane i przywracane bez przesądów narodowościowych świadczy tylko o wysokim poziomie kulturowym naszego narodu. Niedowiarków można odesłać do obwodu kaliningradzkiego celem dokonania studiów porównawczych.

Państwo polskie musi wykonać spektakularny gest w kierunku tych ludzi, którzy – nie w ramach systemu komunistycznego, lecz mimo jego istnienia – do tego stanu rzeczy się przyczynili. Przy okazji najbliższego święta państwowego prezydent Duda powinien nagrodzić wysokimi odznaczeniami nie tylko ostatnich żyjących weteranów walki, lecz także weteranów pracy i powojennej odbudowy Polski, zaś IPN zainicjować kampanię przywracającą pamięć o ich losach, dokonaniach oraz o represjach, jakim byli poddawani za niewystarczające podporządkowanie się sowieckim schematom. Niech najbliższa rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego stanie się czasem spotkania tych, którzy o stolicę walczyli, z tymi, którzy następnie przywracali ją do życia. Często są to zresztą ci sami ludzie.

Czułbym niezadowolenie, gdyby ten tekst został odebrany jako kolejny głos wpisujący się w coraz bardziej modny – na prawicy i lewicy - nurt historiografii „krytycznej”. Zakłada ona, wychodząc z różnych stanowisk ideologicznych, że w najnowszej historii Polski wszystko mogło być inaczej. Obawiam się, że nic nie mogło być inaczej, choć możliwe, że pewne decyzje (lub ich zaniechanie), lepszy dobór kadr w tych momentach, gdy mogliśmy o sobie decydować, mogłyby ograniczyć (lub powiększyć) rozmiar strat. Osobliwością jednak każdego narodu historycznego, odróżniającą go od rasy, jest – jak pisał w latach ubóstwienia rasy francuski historyk nacjonalistyczny Jacques Bainville – wielonurtowość i złożoność zachowań, które dążą do zbudowania siły tego narodu i jego obrony w chwilach zagrożenia. W Polsce ta wielonurtowość jest ograniczona debatą typową dla państwa półkolonialnego: dyskurs narodowowyzwoleńczy wciąż musi toczyć walkę z dyskursem metropolii. To wspaniale, że ten pierwszy zaczyna u nas przeważać, choć właśnie z tego powodu dobre imię Polski jest atakowane coraz intensywniej i z bardzo wielu stron. Obecna polityka historyczna, nadrabiając zapóźnienia i złą wolę poprzednich dziesięcioleci, odzyskuje pamięć o polskim czynie zbrojnym. Potrzebny jest jednak pluralizm pamięci, który ukaże w całym bogactwie paletę zachowań innych niż walka czynna, a równie ważnych dla ocalenia polskiej tożsamości i przetrwania narodu w chwilach próby. Sukces znakomitej książki Piotra Semki pt: My, reakcja... dobitnie o tym świadczy. Docenienie etosu walki cywilnej okresu okupacji i pracy naszych przodków nad odbudową państwa w okresie powojennym ubogaci polską pamięć i  nie przyniesie najmniejszej ujmy weteranom czynu zbrojnego. 


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych 52 numerów TPCT w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.