Maciej Urbanowski: Bobkowski i Turowicz. Dzieje niezwykłej przyjaźni

Nie od dzisiaj wiemy, że Bobkowski był epistolografem radykalnym, dążącym do wykorzystania wszystkich możliwości, jakie daje list – pisze Maciej Urbanowski we wstępie do książki „Andrzej Bobkowski. Listy do Jerzego Turowicza 1947-1960", wydanej przez Wydawnictwo Wieź. Jej fragment publikujemy w „Teologii Politycznej Co Tydzień" nr 97: Polska Republika Listów

Listy do Jerzego Turowicza z pewnością stanowią arcyciekawy fragment znakomitej epistolografii Andrzeja Bobkowskiego. Nie ma tych listów tak wiele, jak jest to w wypadku jego korespondencji z Jerzym Giedroyciem, niemniej są bardzo interesujące i znacząco uzupełniają portret autora Szkiców piórkiem. W sumie zachowało się ich siedemnaście, przy czym przeważająca ich większość, bo aż czternaście, powstała między 1947 a 1949 rokiem. Dodajmy od razu, że najwięcej korespondencji od Bobkowskiego napłynie do Turowicza w roku 1949, z lat 1950—1951 zachowały się tylko dwa listy, z kolejnych już żaden. Bobkowski odezwał się do Turowicza ponownie — i po raz ostatni zarazem — dopiero w roku 1960, w ogromnym, przejmującym liście-testamencie.

Nie wiadomo, czy zachowały się gdzieś listy Turowicza do Bobkowskiego, ale już same listy autora Szkiców piórkiem pokazują, jak ciekawa musiała być ta korespondencja. Nie od dzisiaj wiemy, że Bob­kowski był, jak celnie rzecz ujął Andrzej Stanisław Kowalczyk, epistolografem radykalnym, dążącym do wykorzystania wszystkich możliwości, jakie daje list. Bobkowski w swoich listach czynił „dyskurs osobistym, niemal intymnym, bo nawiązać z kimś kontakt to zbliżyć się do niego, obdarzać go zaufa­niem, mówić mu o sobie więcej, prawie wszystko, na co pozwala język”. Jego korespondencja z redaktorem „Tygodnika Powszechnego" nie tylko to potwierdza, ale pozwala też zajrzeć za kulisy współpracy Bobkow­skiego z krakowskim periodykiem i, co tu może naj­ciekawsze, rekonstruować serdeczną, choć niezwykłą przyjaźń z Jerzym Turowiczem.

Niezwykłą z kilku prostych powodów: nigdy się przecież nie poznali osobiście, dzieliła ich skutecznie żelazna kurtyna, a do tego, jak się zdaje, część ich listów przechwytywała komunistyczna cenzura... Serdeczną, bo mieli wiele wspólnego, co zresztą od razu podkreślił w swym pierwszym liście do Turowicza Bobkowski, mówiąc o łączącej ich „pewnej parente spirtuelle”.

(…)

Obaj byli prze­cież „kochankami Francji", wychowanymi w kulcie kultury, a zwłaszcza literatury francuskiej. Obaj czuli się Europejczykami i „kosmopolakami" Obce były im lewicowe złudzenia postępu, z podobną wrogo­ścią odnosili się do „strażackich nacjonalizmów", co w kontekście polskim oznaczało niechęć wobec endecji, która zabrzmi i w tych listach, gdy Bobkowski napisze dosadnie o „endeckich kretynach" z emigra­cyjnego „Życia".

Najważniejsze było jednak chyba owo „chrze­ścijańskie pokrewieństwo", o jakim w pierwszym liście pisze Bobkowski. Chrześcijaństwo, a raczej katolicyzm w tej jego odmianie, którą często wiązano z personalizmem i Francją właśnie, a więc z kręgiem pisma „Esprit" i Emanuelem Mounier. O tym, że Turowicz był zwolennikiem personalizmu, dobrze wiadomo. Wiązano też z personalizmem Bobkow­skiego, choć on sam był pełen dystansu tak wobec religijnej dewocji, jak i katolicyzmu intelektualistów francuskich, zbyt dlań racjonalistycznego. Po piel­grzymce do Lourdes pisał na łamach emigracyjnego „Orła Białego”: „To nie pięknoduchy, intelektualne skoczki uliczne sprzedające swój katolicyzm w popłatnych transakcjach Mauriaca czy Mouniera. Katolicka Francja jest naprawdę tu — w tych rękach zgrubia­łych od pracy, mocnych, żyjących i nieustępliwych".

Konsekwentnie też, choć trochę prowokacyj­nie wyznawał Turowiczowi niechęć wobec Claudela i Zawieyskiego, raczej też nie wgłębiał się w Mouniera. Z kolei redaktor „Tygodnika” w maszynopisie pierw­szej części Z dziennika podróży skreślił zdanie: „Chleb i duch powinny być z masłem”, a z kolejnego, zaczyna­jącego się od słów: „Gdybym znajdował się w tłumie słuchających Chrystusa nad jeziorem Genezaret i nie dostał cudownie rozmnożonego chleba i ryb", skreślił ciąg dalszy: „przypuszczam, że cała nauka o życiu przyszłym, o życiu duszy nie zrobiłaby na mnie wiel­kiego wrażenia”, i zastąpił je słowami: „czułbym się zawiedziony”. Nie jest jednak jasne, czy owe skreślenia były wynikiem niezgody samego Turowicza na ów „ziemski" aspekt wiary Bobkowskiego, czy obawiał się on reakcji czytelników swego pisma.

Co do personalizmu: Bobkowski w roku 1957, po lekturze Krytyki personalistycznej Tymona Terleckiego, pisał jej autorowi: „Bardzo mi to «podeszło» — o personalizmie niewiele wiedziałem, ale w całej dżungli światopoglądowej wydaje mi się to jeszcze najlepszym wyjściem”. Czytał zresztą pisarzy chrześcijańskich: Marcela, Maritaina, Bierdiajewa, Schelera, a w liście do Turowicza z 20 grudnia 1951 roku dorzucał nazwiska Greene’a, Waugha, Mar­shalla, których twórczość opatrywał znamienną dlań uwagą: „Tylko opierając się na czymś, można mieć Lebensgefuhl i wtedy ma się coś do powiedzenia, a ludzie są skłonni czytać".

Wybór „Tygodnika" nie był więc przypadkiem, a listy Bobkowskiego świadczą też o tym, że z reguły zgadzał się z autorami pisma, zwłaszcza z Kisielem, Jasienicą, Starowieyską-Morstinową. „Podszedł" mu też szkic o Katolicyzmie i radykalizmie Turo­wicza drukowany w jednym z pierwszych numerów „Znaku". Turowicz twierdził tam, iż „w zasadzie" między katolickim stanowiskiem a radykalizmem nie istnieją żadne sprzeczności, a nawet że „formal­nie konsekwentne stanowisko katolickie w spra­wach społeczno-gospodarczych musi dziś być rady­kalne". Równocześnie jednak odróżniał „idealizm radykalizmu naturalistycznego", a więc na przykład komunistyczny, od „idealizmu radykalizmu katolic­kiego". Ten ostatni, tłumaczył, odrzuca ideę postępu, a w konsekwencji nie zakłada „możliwości poświę­cenia teraźniejszości dla przyszłości, konkretu dla fikcji, utopii, nieosiągalnego ideału". W „idealizmie radykalizmu katolickiego", dowodził dalej Turowicz, „konkretny, żywy człowiek żyje w świecie sensow­nym, posiada w nim swoje miejsce, swoją rolę do odegrania". Poza tym katolik chce poddać „całe życie społeczno-gospodarcze normom moralnym". To musiało się podobać Bobkowskiemu, piewcy konkretu, człowieka, teraźniejszości i wrogowi nieludz­kich abstrakcji.

Oczywiście autor Szkiców piórkiem dystanso­wał się wobec wspomnianego Zawieyskiego, Morstin-Górskiej, czy nawet Strebejki (pseudonim redak­cji „Tygodnika", często używany przez Stanisława Stommę). Nie chciał, by „Tygodnik" stał się „kla­sycznym" pismem wyznaniowym na wzór przedwojennego „Dzwonu Kościelnego". Znamienny jest ten fragment listu z 3 stycznia 1949 roku, gdy prosił Turowicza, by nie usuwać „swawolniejszych" kawał­ków z jego dziennika podróży i pisze, że „Tygodnik" „może sobie na to pozwolić", że „jest pismem lite­rackim" i prosi na koniec: „Nie przeganiajcie mnie".

Turowicz Bobkowskiego nie przegonił, ale też swawolniejsze kawałki nie pojawiły się w „Tygodniku". Za przyczyną samego Turowicza, tłuma­czącego się potem ze swych decyzji Bobkowskiemu, na co ten ostatni zareagował już ze zrozumieniem, dając redaktorowi „Tygodnika" pełnomocnictwo na ewentualne skreślenia.

Znamienne jednak, że właśnie „Tygodnikowi" przesłał rodzaj wyznania wiary, jakim jest wspomniany esej podróżniczy o Lourdes. Jak zauważył już Maciej Nowak, duża część tego tekstu jest „sporem z poprawnościowymi regułami sceptycyzmu religij­nego, narzucanego przez formację liberalnej inteligen­cji, wychowanej na Renanie i jego naśladowcach”. To prawda, Bobkowski broni w Lourdes religii przed racjonalizmem i staje po stronie religii uczucia. Pisze m.in., że „Boga potrzebuje się tak samo jak tlenu, a duch nie jest tylko rozumem, lecz także uczuciem”. Nie zgadza się z tymi, co mówią, iż „żucie modlitwy nie różni się niczym od żucia gumy”, a wreszcie próbuje zrozumieć religijność, którą czasem nazywa się „ludową". Nie ma tu ze strony Bobkowskiego nic z pychy intelektualisty gardzącego prostaczkami, jest akceptacja wiary, w której mieści się modlitwa i odpu­stowy medalik, w której jest zwyczajność, ciepło, radość. „W twarzach ludzi, w masie spracowanych rąk wyciągających się jednakowo do pożywienia i do Niej w grocie, jest radość i zgoda niewymuszonego święta", pisał Bobkowski i kończył swój esej chyba polemicznie wobec wyznawców Nowej Wiary i tych katolików, którzy chcieli się z nimi porozumieć: „Patrzę w ogień i myślę, że Peyramale, proboszcz Lourdes czasów Bernadetty, miał rację: «Wierzący nie potrzebują żadnych wyjaśnień; wyjaśniać nie­wierzącym jest rzeczą niemożliwą». Twarde to słowa, ale jakże słuszne właśnie dziś, gdy wszystko staje się kwestią wiary. Tej księdza Peyremale — i innej”.

Temat katolicyzmu powraca zresztą i w listach do Turowicza, zwłaszcza w tych pisanych z Gwatemali. Bobkowski odkrywał wówczas specyfikę tam­tejszego katolicyzmu. Zachwycała go odmienność obyczajów katolików gwatemalskich, podobała mu się i egzotyka procesji ulicznych czy obchodów Bożego Narodzenia, niepokoiły myśli o „przeszczepianiu wiary mieczem" jako dziedzictwie Kościoła w Ame­ryce Środkowej. Ale w liście z 9 stycznia 1950 roku patrzył już na rzecz inaczej, broniąc Kościoła przed oskarżeniami o grzech krwawej kolonizacji Ameryki. „Kościół nie mógł dać sobie rady, bo ta cała banda użyła go jako parawanu dla swoich łajdactw", tłuma­czył, i stawiał tezę, że kolonizacja Ameryki odbyła się wbrew katolicyzmowi, a katolicyzm ostatecznie obalił kolonializm. Uważał zresztą, że Cortez i jego „banda" byli „podgryzieni" przez herezję Lutra, któ­rym Bobkowski nieodmiennie gardził.

W listach do Turowicza wracają też osobiste wyznania wiary. Na przykład gdy autoironicznie pisze Bobkowski: „Na Łasce się nie znam, bo nigdy w życiu nie miałem najmniejszych wątpliwości i modlitwa była dla mnie wielką rzeczą i pokrzepieniem". Albo gdy wyznaje dystans wobec moralności laickich lub gdy w ostatnim liście, informując Turowicza o swojej chorobie, twierdzi: „[...) nie można przeczyć śmierci, można ją tylko po chrześcijańsku (używam najszer­szego terminu) przezwyciężyć".

To jeden z bardziej przejmujących i dla wielu, być może, zaskakujący wątek tej korespondencji.

Ale są inne, równie chyba ciekawe, zwłaszcza najbardziej tu rozbudowany wątek osobisty, związany z opowieściami o życiu Bobkowskiego, tym emigra­cyjnym, ale i przedwojennym, krakowskim. Pojawiają się też uwagi na temat jego planów literackich. Widać zresztą, jak w trakcie owej korespondencji zmienia się stosunek Bobkowskiego do swego pisarstwa, jak rosną jego ambicje literackie. Pisze w pewnym momencie Turowiczowi z Gwatemali, iż „takie sobie impre­sje, dzienniki itd. „to dobre na początek” i że „czymś poważnym" są powieści i nowele, które rzeczywiście zaczyna wówczas pisać, Ale raczej się mylił w oce­nie swego talentu i rzekomo mniejszego znaczenia „impresji", czego dowodem i jego listy do Turowicza, będące obszernymi gawędami, przeradzającymi się we wspomnienie, błyskotliwy esej czy dziennik.

Ciekawe są też, czasem podszyte humorem, analizy sytuacji politycznej w Gwatemali, zwłaszcza mechanizmu „operowych" rewolucji, które pisarza tyleż niepokoiły, co bawiły. „Te rewolucje są tutaj jak tropikalne ulewy. Są częścią klimatu, fauny i flory", pisał i twierdził przenikliwie, że „konkwista nadal tutaj trwa", ale „przy braku przestrzeni, jej miejsce zajęła władza". Bobkowski jako badacz kolonializmu i znawca polityki to temat jeszcze mało opisany, co znowuż uświadamiają nam jego listy do Turowicza.

Są tu tematy francuskie i niemieckie, refleksje na temat Conrada, którym pod koniec życia Bobkow­ski zaczął się szczególnie interesować. Nieco zaska­kują podszyte dystansem uwagi na temat Iwaszkiewi­cza, z którym Bobkowski wymieniał serdeczne listy, podobnie jak życzliwe słowa o Miłoszu, z którym z kolei wkrótce wykopie topór wojenny.

Nie znalazłem w istniejących opracowaniach historii „Tygodnika Powszechnego" nazwiska Bob­kowskiego. Czy słusznie? Zapewne był w długich dziejach tego pisma postacią ledwie epizodyczną. Omawiana tu korespondencja pokazuje jednak, jak ważny był „Tygodnik" dla Bobkowskiego i jak istotną rolę w jego biografii odegrał Jerzy Turowicz. Redaktor był tego świadom. Miesiąc po zgonie autora Szkiców piórkiem, w poświęconym mu wspomnieniu pisał, że wraz z jego śmiercią literatura polska poniosła wielką stratę. W liście do Barbary Bobkowskiej doda­wał, że on sam utracił bliskiego przyjaciela, „pięk­nego i dobrego człowieka". Tak też — jako opowieść o dziejach niezwykłej przyjaźni dwu niezwykłych, pięknych i dobrych ludzi — proponowałbym czytać tę korespondencję.

Maciej Urbanowski

Tekst w całości, wraz z przypisami, został opublikowany jako wstęp do wydania książki "Andrzej Bobkowski. Listy do Jerzego Turowicza 1947-1960", Biblioteka "WIĘZI", Warszawa 2013, s. 7-23.

Fot. Ninateka