Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Pragnienie miłości – Wojciech Kaliszewski o „Strzałce czasu” ks. Jana Sochonia

 Pragnienie miłości – Wojciech Kaliszewski o „Strzałce czasu” ks. Jana Sochonia

– Tom wierszy Jana Sochonia porusza – nie wiem, czy to dobre słowo – szczerością w wołaniu, w pragnieniach, w wyznaniach i nadziejach, w rozterkach i tonach elegijnych i hymnicznych, w wyznaniach i apostrofach. Porusza całością – mówił dr Wojciech Kaliszewski na spotkaniu poświęconemu premierze tomiku poezji ks. Jana Sochonia „Strzałka czasu”

Pierwsza myśl, pierwsza refleksja, która przyszła mi do głowy po lekturze Strzałki czasu, najnowszego, wydanego właśnie tomu wierszy księdza Jana Sochonia była taka, że oto mam do czynienia z poezją niebywale zachłanną, że te wiersze napisał ktoś, kto nie chce poprzestać jedynie na zbliżeniu się do jakiegoś fragmentu świata, ale chce ten świat objąć w całości, poznać bez żadnych ograniczeń i przeniknąć do najgłębszych jego podstaw. A druga myśl była taka, że to pragnienie nieograniczonego wejścia w sam środek tego, co jest, to poetyckie pragnienie oznacza pragnienie zmierzenia się z tajemnicą jedności, którą zwykły rozum poznający obezwładnia i bardzo często czyni bezużytecznym. I że wobec tej jedności można zastosować tylko i wyłącznie taktykę poznania poetyckiego, ostatecznie absurdalnego i tak nielogicznego, jak nielogiczna może być tylko wiara, prawdziwa wiara rosnąca na zaufaniu do bezgranicznej miłości, na którą człowiek sam, swoim życiem nie jest w stanie zasłużyć:

                        Żeby wiersz trwał i trwał,
                        w powietrzu, w oknach domów
                        przesłoniętych pożółkłymi firankami,
                        w modlitwie tych, którzy poszukują
                        źródeł tajemnicy.

                        Żeby wiersz płakał i śpiewał,
                        żeby zapraszał do rozmowy i tańca.

                        Żeby mógł nas objąć,
                        nie wstydził się, kiedy dłonie
                        chcą być razem, chcą kochać,
                        chcą wiecznie żyć.

                        Żeby całował wraz z nami,
                        rany świata.

Przytaczam w całości wiersz – noszący zresztą nomen omen tytuł Wiersz – otwierający tom i będący introdukcją tłumaczącą sposób widzenia świata i człowieka w perspektywie doczesności, miłości i wieczności. Ten wiersz podaje ton całej książce Sochonia, zakreśla skalę przeżyć, jest wierszem teologicznym i bardzo ludzkim zarazem, jest katalogiem tematów, słownikiem i wykładem poetyki. Bo jest to wiersz zdecydowanie osadzony w ramach życia pełnego doświadczeń radości, niepokoju, nadziei i zwątpienia. A więc wiersz otwarty na ruch, zmienność, niestałość. Dlatego jego wersy są niespokojne, nierówne, poruszone, rytmicznie niewyrównane. I w tej niepewności słuszny jest tylko taki tryb zdania , który oparty na partykule  „żeby”, wyrażający pragnienie spełnienia się tego, co w perspektywie ludzkich oczekiwań łączy się  bezpośrednio z dobrem i pięknem; z tym, czego w życiu szukamy i na co nieustannie czekamy.

Pragnienie pierwsze.

„Żeby wiersz trwał i trwał”. Co to znaczy? Słowo, które ma trwać – tak to rozumiem – ma umacniać człowieka tym, co robi. Słowo, słowa, zdania wypowiadane, wiersze – to znaki świata widzialnego i zarazem stopnie prowadzące do samego rdzenia istnienia. Wprowadzona przez Sochonia analogia wiersza i modlitwy łączy te dwa – doczesny i wieczny – wymiary, spina je klamrą słowa. Bez niego cała rzeczywistość rozsypie się, tracąc nić komunikacyjną. Słowo – powiada Sochoń  - jest wielkim darem, który otrzymaliśmy przychodząc na świat,  niech więc będzie obecne we wszystkim – w firankach i modlitwie, w tym co drobne i codzienne i tym, co inwokacyjne i przyzywające, co fizyczne i metafizyczne. Słowo to także widzialna forma wiersza. Dopóki zatem wiersz trwa, dopóty istnieje światło porządku. I tego właśnie – jako ludzie - pragniemy i o tym pragnieniu tak często mówi bohater wierszy Jana Sochonia. I wierszem może mówić do nas, zwierzając się także ze swoich lęków, które zawsze łączą się z tym, co ukryte w ciemności, niewypowiedziane, zatarte w mowie, a więc barbarzyńskie i niebezpieczne:

                        Martwi mnie, że nadchodzą barbarzyńcy,
                        nie ci z wiersza Kawafisa,
                        ale ci z głębi moich ciemności,
                        barbarzyńcy grzechu i popiołu,
                        lżejsi od skrzydeł motyla.

Ale wiersz na szczęście – jak modlitwa – rozświetla mrok, przywraca sens słów. Słowa są  orężem i tarczą człowieka i dlatego w innym miejscu  czytamy: „Muszę więc podpierać się laską ze światła”.  Bez tego „muszę”, bez trybu imperatywnego pragnienie dobra natychmiast obróciłoby się w popiół i zgubiło w nicości.

Pragnienie trwania wierszy, pozbawione fundamentu wiary w możliwość przemiany i w skuteczność nawrócenia, byłoby pragnieniem utopijnym. Byłoby tylko rozbudzaniem nastroju smutku i melancholii. Wiersze Sochonia nie są wprawdzie wolne od takich tonów, ale ich dominację hamuje nadzieja przekraczająca granice zwątpienia. Bo:

                        […]

                        jeżeli nawet wnikniemy w siebie,
                        z czułością najszczerszą, niespotykaną.

                         Mimo to nie będziemy pewni,
                        nie będziemy uszczęśliwieni.

                        Chyba że przyjdzie Bóg
                        i w nas się rozgości,
                        wymłóci najmniejsze nawet ziarna.

Pragnienie trwania poezji jeśli ma być rzeczywistym pragnieniem, musi zwracać się w stronę  życia przenikniętego sensem, ukierunkowanego na jasny cel i w tym znaczeniu twórczego, owocnego i gotowego na ofiary.

W Strzałce czasu niepewność – jakże przecież ludzka cecha – wielokrotnie mierzy się więc z nadzieją wypowiedzianą frazą ufnej modlitwy : „wsiewaj w moje życie/ łaski swej strumienie”. Bo przecież inaczej ci, „którzy poszukują/ źródeł tajemnicy.” niechybnie pobłądzą.

Pragnienie drugie.

To pragnienie siły wiersza i całej poezji, całej wielowymiarowej twórczości. Płacz i śpiew to powrót do tego, co prawdziwie ludzkie i potrzebne człowiekowi. A więc tak rodzi się pragnienie przeżycia bezpośredniego, stanięcia „twarzą w twarz” ze źródłem wzruszeń. Sochoń wymienia oprócz płaczu i śpiewu także rozmowę i taniec. Te cztery formy wskazują na cztery rodzaje ekspresji łączących człowieka ze światem i z drugim człowiekiem. Przy czym płacz i taniec, niczym odległe od siebie bieguny, stanowią symboliczny obraz początku i kulminacji sztuki. Płacz to najprostsza i najpierwotniejsza reakcja człowieka na doznania, to  narodziny sztuki, od jej najpierwotniejszych jeszcze nieartykułowanych wyrazów  poczynając. Taniec zaś to suma, synteza, która spina ten artystyczny horyzont doskonałością i pełnią ekspresji. To drugie pragnienie – „Żeby wiersz płakał i śpiewał” - jest więc pragnieniem sztuki czystej, pełnej, dającej nadzieję i zarazem niosącej oczyszczająca pociechę.

Pragnienie trzecie.

Oto pragnienie najbardziej intymne – pragnienie miłości - zamknięte w kręgu tajemnicy serca i fenomenie współodczuwania. Wyrasta z potrzeby wspólnoty, bliskości, ale także z radości i zdziwienia, że się jest jednym z wielu,  i że w swojej różnorodności jesteśmy do siebie tak bardzo podobni, i że się nieustanie szukamy.  Wiersz „obejmujący” – „Żeby mógł nas objąć” - to zarazem wiersz podtrzymujący kontakt, przypominający o obecności drugiego. To pragnienie ujawnia się zazwyczaj w chwili zwątpienia, kiedy samotność z całą okrutną bezwzględnością niszczy spokój i wewnętrzną harmonię człowieka. Lęk przed samotnością to także lęk przed czasem, który wszystko obraca w nicość. „Chcą kochać/chcą wiecznie żyć”. powiada o ludziach Sochoń, bo chcą – chcemy – przeciwstawiać się nicości, ocalać to, co w nas kruche i wątłe, ale także to, co ułomne, może czasami kalekie i zmęczone. I dlatego, wbrew tym ograniczeniom:

                        Trzymam się pionu, nieruchomieję;
                        powtarzam z uporem, monotonnie:
                        „jestem”, „jestem”, „jestem”.

Pragnienie bliskości zasadza się na poczuciu „bycia”. Czy to kartezjańskie „jestem” stało się tutaj najważniejszym drogowskazem? Czy dopełniono je warunkiem miłości? A może poeta dokonał swoistej rekonstrukcji i przebudowy słynnej formuły potwierdzającej istnienie i teraz brzmi ona: „kocham więc jestem”? Jestem w tym, co odczuwam, w poruszeniu serca, w przyspieszonym tętnie. Miłość to przyjmowanie daru i zarazem obdarowywanie. W tym obopólnym otwarciu potwierdza się życie i współodczuwanie. Miłość to pamięć ocalona z liczącej wszystko rzeki czasu.

Pragnienie czwarte.

Wiersz jako niezwykłe lekarstwo. Wiersz na ból świata, na cierpienie człowieka. Wiersz jako słowo  przypominające człowiekowi o jego drodze ziemskiej i życiu wiecznym. Poetyka wchodząca w obszar eschatologii. Czy to możliwe? Tak, jeśli wiersz jest budowany wiarą i jeśli ujawnia obraz całego człowieka i oświetla także mroczne strony jego duszy, po to, aby je uleczyć. A więc wiersz pomagający podnieść się każdemu, kto upadł. Czyż nie miał racji Andrzej Kijowski pisząc przed laty: „ Kultura jest wiarą; wypowiada całego człowieka w całej historii jego związków z Bogiem; ufającego i wątpiącego, pokornego i pysznego, świętego i nikczemnego, modlącego się i bluźniącego, wrzaskliwego i milczącego. Chrystus zauważył zarówno paralityka, który krzyczał co sił: „Jezusie, synu Dawida, zmiłuj się nade mną”, jak i kobietę cierpiącą na krwotok, która tylko musnęła ręką kraj Jego szaty. Oboje uzdrowił, chwaląc ich wiarę”. A wiersz, czyż nie jest w tym kontekście jedną z najdoskonalszych form kultury? Czyż nie bywa podobny do modlitwy?

Tytuł

Strzałka czasu to pamięć. To także ruch pamięci od kiedyś do później. „Strzałka czasu” to właściwie my sami, nasza świadomość w nas i wszystko to, co mówi o naszym doczesnym przebywaniu. Są w niej  obecne wszystkie zdarzenia, słowa, znaki i gesty. To linie horyzontalne i wertykalne, krzyżujące się w jej punkcie podparcia, czyli w nas, ludziach ciała i ducha zarazem. Strzałka czasu biegnie przez ciemność i światło. To doświadczenie czasu:

                        Przepływa przeze mnie czas.
                        Jego koła, jak koła u wozu
                        obracają się jednostajnie,
                        bez zbędnych emocji.

Ale czym naprawdę jest czas pojmiemy – powiada Jan Sochoń – dopiero po śmierci. Dopiero wtedy jego ognista natura objawi swoją moc. Póki co, przyjmujemy, że „czas ma swój plan”, ufając, że jest „zgodny z odwieczną wolą”, wierzymy że „służy komuś bardziej szczodremu”.

Słowo kończące

Tom wierszy Jana Sochonia porusza – nie wiem, czy to dobre słowo – szczerością w wołaniu, w pragnieniach, w wyznaniach i nadziejach, w rozterkach i tonach elegijnych i hymnicznych,  w wyznaniach i apostrofach. Porusza całością.

I jeszcze rewers. Druga strona książki – obrazy mai Katarzyny Majstruk. Głębokie – paradoks – płaszczyzny. Horyzonty, kresy i otwarcia – dopełnienia „sochoniowych” wersów.  Dwie strony tego, co – mimo różnic w skali emocji napięć i przeciwnych wektorów myśli – stanowi jedną płaszczyznę, jedną kartę zapisaną „strzałką czasu”.

dr Wojciech Kaliszewski 
historyk literatury, członek Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych 52 numerów TPCT w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.